W nocy juz nie spalismy tak spokojnie jak dotychczas. Kazdy jakos przezywal tzw "reisefieber". W sumie nie ma sie co dziwic jak czeka nas teraz 3 dni podrozy powrotnej do domu...
Z rana ostatnie przepakowania, dopakowywania, zeby wszystko pasowalo itd
Mamy troche czasu. Idziemy jeszcze jedna rundke zrobic po gringolandii (dzielnica turystow). Kupujemy muzyke indioanska, wpadamy na miejscowy targ (to wpadniecie konczy sie 2 godzinnym kupowaniem. Chcialoby sie wszystko. Kupujemy sobie spodnie indianskie "pantalony" w jaskrawych zielonych i czerwonych kolorach, jak to kazik stwierdzil "wola juz na te rzeczy nie patrzec,bo mie rozniesie").
Pozegnanie z Pilsenerem. Opuszczamy nasz hotelik i od 14 gdzies czekamy na lotnichu (lotnisko dosc duze, zadbane, nowoczesne, nie ma mowy, zeby ktokolwiek jakies narkotyki chcial wrzucic do bagazu jak nas przestrzegano w polsce, pelna kultura, usmiechnieci ludzie, bez zadnych problemow na odprawie (mimo, ze wieziemy kamienie spod Cotopaxi:), czas do 17.20 leci nam milo i przyjemnie. Wchodzimy na poklad naszego Airbusa i zaczynamy lot do domu...