Na samym poczatku nalezaloby sie zastanowic,dlaczego? Dlaczego nie atakowalismy najwyzszego szczytu Ekwadoru? Dlaczego nie udalo sie nam przekroczyc magicznej bariery 6000m. Kiedy dzis znalezlismy sie na 5000m w schronisku pod Chimborazo,ciagla pytalismy -dlaczego? czemu? co poszlo nie tak? Jest taki piekny,ogromy.wrecz monstrualny,zeby zobaczyc jego wierzcholek trzeba niezle odgiac glowe do tylu...
Przyczyny dlaczego nie:
-ogromne wyczerpanie po Cotopaxi
-brak czasu i( dopiero dzis byla przepiekna pogoda w rejonie Chimborazzo,jak zawsze mielismy szcescie do pieknych widokow,ale w niedziele juz wylatujemy,wiec nie ma szans ogarnac tego czasowo)
-kilka blednych decyzji w planowaniu podrozy po Ekwadorze
Chimborazo nie tym razem,ale mamy Cotopaxi i Ilinizas czyli dwa pieciotysieczniki wiec sukces musi byc.
A teraz dzisiejszy dzien od poczatku.
Poniewaz szanse wspinaczki sa przekreslone chcemy wykonac treking do schroniksa na 5000m,dotknac lodowcow Chimborazo.
Z bardzo znana na calym swiecie agencja turystyczna Julio Verne Travel,bierzemy opcje na dzisiejszy dzien. Bedzie rowerem przez Andy (specjalne pozdrowienia dla Tomsa)
Pakujemy sie o 9.30 do jeepa z naszym przewodnikiem,bierzemy rowery (najbardziej wypasione roery na ktorych kiedykolwiek jezdzilismy,cena jednego okolo 6 tysiecy zl),sprzet,nakolanniki,nalokietniki ,kaski itd i jedziemy z Riobamby.
Droga trwa okolo 1,5 godziny,najpierw asfaltem,pozniej park narodowy i ostatecznie wyboista droga parku narodowego docieramy na wysokosc okolo 4700m,calu czas towarzyszy nam niesamowity widok masywu Chimborazz-jest niesamowicie ogromny,wrecz jakby namalowany na jasnoblekitnym niebie,jak juz wczesniej pisalem pogoda nam dzis dopisala,moze dlatego mamy do siebie tyle zalu,bo dopiero dzis zobaczylismy tego kolosa jak wyglada naprawde.
Z 4700m robimy treking na 5000 do drugiego schrony pod Chimborazo,mamy okolo pol godziny na podziwianie wrecz niewiarygodnych widokow,nagrywamy grubszy material filmowy w postaci wywiadu na podsumowanie wyjazdu i schodzimy spowrotem do auta.
I tutaj LGG zmienia sie w LGR czyli laziska grupa rowerowa,ubieramy caly ekwpipunek,wygladamy conajmniej jak maja wloszczowska mistrzyni zjazdow downhilowych na rowerze,jemy lunch i jazda 40 km w dol,,,najpierw wyboistymi drogami parku narodowego nastepnie asfaltem.
W 10 minucie zjazdu chwytam pane w tylnim kole,musimy z Dawidem czekiac,a Kazik jedzie okolo 5 km po pomoc techniczna,gdyz nasz przewodnik nas wyprzedzil i czekal nieco ponizej,szybka wymiana roweru i jedziemy dalej.
Wspaniale widoki,predkosc po 60 km na godzine,i po okolo 1,5 godziny docieramy do mety w pewnej indianskiej wsi przy kosciele,jestemy atrakcja turystyczna,dzieci nas oblegaja,ogladaja wspaniale sprzety jakie mamy itd...
W czasie podrozy caly czas jedzie obok pomoc techniczna ,i kreci nam film,wiec bedzie dobra pamiatka,spotykamy po drodze dzikie lamy,krowy,swinie i inne zwierzeta.
Wracamy spowrotem do Riobamby,jutro trzeba wracac do Quito,w niedziele wylot.
Dotyk Chimborazo..