Jedno trzeba przyznac. W dzungli spimy jak dzieci. Pomimo szumu rzeki nad ktora polozone byly nasze kabiny i szelestow pochodzacych z lasu spimy po 10 godzin.
Po pysznym sniadaniu przyrzadzonym przez Delfina udajemy sie na kolejny treking. Dzisiejszy glowny cel to wodospad posrodku lasow amazonskich. Mamy do pokonania okolo 7-8- godzin pieszo.
Na samym poczatku mamy maly problem, bo z racji braku pradu w naszej osadzie jak i calej wiosce nie moze podladowac naszego aparatu. W koncu bez niego jestesmy ugotowani...
Na szczescie 15 minut po wejsciu do lasu docieramy do starego obozu gdzie elektryka opiera sie na bateriach slonecznych, wiec prad jest. Problem jest inny... zapominanmy przejsciowki z gniazdek amerykanskich ma europejskie. I tu slowa uznania dla Dawida, ktory niczym Macgyver tu cos obcial tu zwiazal i z starego kabla zrobil na poczekaniu przejsciowke. Dziala! Co za ulga...
Przedzieramy sie kolejne kilometry przez puszcze. Temperatura i wilgotnosc wybiera bardzo szybko.
Po drodze poznajemy flore i faune tutejszych lasow. Np rosline ktora mowi tutejszym indianom jakiej plci bedzie ich potomstwo. Delfin przyrzadza nam rowniez na poczekaniu probke trucizny (currare) z liany, ktora truja swoje strzaly.
W koncu docieramy do rzeki i wodospadu. Ostatnie metry pokonujemy w kapielowkach, zostawiajac wszystkie nasze rzeczy 300m wczesniej. Mamy do przeplyniecia szeroki na 2,5m gleboki na ok 2m waski wawoz na koncu ktorego jest wodospad.
Cudowne miejsce o ktorym zapewne dlugo nikt nie wiedzial.
Plywamy, wykonujemy 5 metrowe skoki z drzewa, robimy pamiatkowe zdjecia.
Droga powrotna uplywa nam bardzo szybko. Cale szcescie bo jestesmy skrajnie wyczerpani. Po raz kolejny probujemy mrowek - w smaku przypominaja krewetki.
Druga czesc dnia to szybki lunch, chwila odpoczynku na hamakach. Dobra godzinna drzemka nigdy nie byla zla. Nastepnie splywamy canoe do drugiej osady, w ktorej bedziemy spali. Podziwamy widoki, dzieci polujace na ryby z dynamitem w reku i wylegujace sie nad rzeka kajmany.
Druga osada lezy nad duza rzeka. Klimacik miejsca gorszy od poprzedniego, ale szybko sie przyswajamy. Z wieczora wypijamy smaczne piwko i gramy godzine w noge. W tym czasie Delfin przygotowal nam pyszna kolacje - wlasnorecznie zlapane ryby smakuja wrecz wybornie. Swiatlo zwabia przy okazji mnostwo robactwa ktore co chwile musiemy przeganiac z nad naszych talerzy. Jednym z takich gosci byla najprawdziwsza modliszka.
Atrkacja wieczoru bylo nocne polowanie na kajmany w pobliskich stawach. W prawdzie bez rezultatow, bo nie dotknelismy tych przeslicznych zwierzat, ale widzielismy ich oczy, od ktorych to odbijalo sie swiatlo naszych czolowek w nocy.
W drodze powrotnej znajdujemy tutehsza odmiane robakow swietojanskich, zdecydowanie wiekszych od naszych. Nie tylko wielkosc, ale rowniez jakosc i liczba kolorow swiatla jakie wydawaja robia na nas wrazenie. Nasze polskie swietliki maja na noc przy tych spotkanych tutaj;)
Zasypiamy szybko. Mimo kilku masci, kremow i moskitiery jestesmy od stop do glow pogryzieni przez robactwo. Oby zapewnienia agencji o tym ze jest to fragment puszczy gdzie nie ma malarii byly prawdziwe...