Pogoda nie byla z rana za dobra,pospalismy bardzo dobrze ,szczegolnie dobrze sie spalo po zeszlonocnej imprezie z naszym przewodnikiem Delfinem...
Tradycyjnie udajemy sie na sniadanie na terg,jemy do syta(nie jest problemem poprosic indianke ,zeby zrobila np dwa sadzone jajka z pieczonymi ziemniakami).
Idziemy wypozyczyc Quady gorskie i ruszamy w gory,na punkt widokowy usytuowany na wysokosci 3000m.
Krotkie szkolenie,dostajemy quady,w zastaw paszporty,kazde uszkodzenie jest na nasza odpowiedzialnosc,kaski,kamizelki i ruszamy,najpier po aparat do naszego hostelu,potem juz mkniemy najpierw glowna szosa,nastepnie,mniejszymi dorogami az na koncu gorskimi serpentynami pokonujac 1200 m roznicy poziomow.
Widok ze szczytu jest wspanialy,obserwujemy Banos,liczne wulkany dookola,rwace gorskie rzeki i wspaniala przyrode.
Zaczyna sie psuc pogodamwiec po okolo 20 minutach na szczycie jedziemy w dol do Banos,w polowie lapie nas deszcz i majac tylko polary bez kurtek mokniemy niemilosiernie. Oby sie nie przeziebic,ale juz tyle przeszlismy w roznych warunkach wiec trzeba byc twardym...
Majac chwile czasu w Banos udajemy sie zwiedzic miejscawa bazylike Matki Boskiej Swietej Wody...Pielgrzymki z calego Ekwadoru,szczegolnie ,ze dzis obchodza dzien niepodleglosci....Miejscowi p`rzed wejsciem do bazyliki nacieraja sie swieczkami,nastepnie jest specjalne miejsce gdzie owe swieczki pala,robi wrazenie...
W srodku cudowne figurki i obrazy,podobnie jak u nas na jasnej gorze.
Jest wiele obrazow przedstawiajacych cuda jakie zdarzyly sie w banos,np.uratowanie miejscowej ludnosci przed pozarem,ocalenie rodziny w katastrofie na moscie rwacej rzeki itd...
Przed bazylika podchodzimy do budki gdzie cos sie smazy i pachnie bardzo dobrze,okazuje sie ,ze sa to chipsy ze skory swini,smazona skora swini cieta na male paski z sola,kosztujemy tego specjalu,ale ku zdziwieniu ludzi wokolo od razu wypluwamy,smakowalo okropnie,nie na nasze zxoladki i preferencje smakowe...trzeba jak najszybciej czyms zapic...obok stoi pelno straganow z sokiem z trzciny,ludzie maja swiezo sciete kawalki trzciny(takie dlugie i duze patyki),ktore wsadzaja do specjalnej "mielarki" z ktorej pozniej kapie sok,kosztujemy,i w sumie bez rewelacji,ale napewno lepszy niz swinska skorka....sok ma kolor zielony i bardzo slodki smak...
Po zmoknieciu udajemy sie wygrzac na gorace zrodla ,ale dzisiaj nie ma mowy o wstepie,kolejki do kasy po 40 min,za duzo ludzi,nic sie nie dzieje przeciez w naszym hostelu ,gdzie z anoc placimy 7 dolarow mamy tez jacuzzi i basen,niestety ku naszemu pechowi szefik mowi "bomba is kaputt"-pewnie silnik sie zepsul,wiec nici z kapieli,idziemy sie przespac...
Ciezko zasnac,pogralismy w szachy i karty,i o 20 znowu proba zaatakowania zrodel,tym razem sie udaje ,ale w maksymalnym tloku,doslownie na pol godziny ,bo ciezko jest wytrzymac,wychodzac ze zrodel czeka na nas Delfin nasz przewodnik na nastepny dzien po dzungli, dziwna sprawa z tym Delfinem,pierwszy nasz przewodnik,ktorego spotykamy raz dwa dni przed wycieczka,a drugi raz dzien przed...Delfin proponuje imprezke,idziemy do swietnego pubu,gdzie jest wiele miejsca do tanca,dwa bary,a na ogrodku pali sie wielkie ognisko,poznajemy sie coraz bardziej z Delfinem, uczymy sie salsy pod okiem znajomej Delfina Alehandry,dobra impreza,tylko szkoda,ze Delfinik po 3 piwkach juz ledwo na nogach stoi i ciezko z nim gadac haha ma 1.50 wzrostu i wazy z 60 kilo wracamy weseli spac...