Pierwszy dzien totalnego luzu,wreszcie spimy do oporu,bez trekingow aklimatyzacyjnych,bez porannych treningow,zero dyscyplliny,full relaks...
Jestesmy na wczasach w tych ekwadorskich lasach opalamy sie lalala z tym ze wiecej malpek,wezy tarantuli niz w polsce
Spimy do 10,idziemy pozwiedzac miasteczko,przepiekny klimat,maly ryneczek,pelno agencji turystycznych,sklepiko z pamiatkami itd,itp
Od rana do Banos ciagna pielgrzymki z calego Ekwadoru,gdyz jest tutaj mala bazylika Matki Boskiej Swietej Wody,graja orkiestry,ludzie sie bawia...
Wbjamy na msiejscowy targ,i miejsce to robi na nas niesamowite wrazenie...duza hala,a w hali okolo 50ciu malych kuchenek,w kazdej kuchence siedzi indianer,albo indianerka i gotuja miejscowe przysmaki,a ceny zwalaja nas z nog..;
zupa,kawal miecha,frytki z banana.ryz,salatka i sok ze swiezych owocow za jedyne 2dolce czyli 6 zl,nieprawdopodobne..
Na sniadania jemy a raczej piejmy dwa soki i jestemy pelni,soki sa geste jak przecier,mango,banany,i co ino...
Po sniadaniu wypozyczamy na pol godziny male samochodziki cos posredniego miedzy quadem a gokartem i z predkoscia okolo 60km/h jezdzimy po okolicy
,pozniej idzimy moczyc sie do goracych zrodel z widokiem na bananowce i ogromny wodospad,tak zycie jest piekne haha wstep na caly dzien do tych kurortow kosztuje 1.5 dolara...
Po goracych zrodlach wyglodniali idziemy na targ,bierzemy pieczona swinie z dodatkami,jak sie potem okazalo swinka miala wielkie pazury i ogromne zeby,zjedlismy stek z kapibary...
Nastepnie zamawiamy splyw rwaca gorska rzeka czyli rafting na jutro,wybieramy level4.5 przy skali 6 trudnosci,czego troche pozniej pozalujemy..
Wieczorem musi byc czas na swietowanie,gramy w karty,pijemy whiiski,ladujemy najpierw w super pubie,poznajemy sie z ludzmi z usa,niemiec,holandi,anglii,bahamas itd przegrywamy jak nasza reprezentacja wszystskie mecze w pilkarzyki,potem jest salsa i zabawa,i wszystko zaczyna wirowacx do bialego rana