Jest polonoc,wstajemy po 2h snu ledwo zywi,szybkie przepakowanie,toaleta,i schodzimy do kuchni schroniska,,,tam czeka na nas goraca herbata,przekaska i okolo 1 w nocy w pelni gotowosci ruszamy na szczyt...
Przez ostatnie 2 tygodnie wiele ekip wracalo z Cotopaxi na tarczy albo zdobywalo szczyt przy zerowej widocznoci,my jestesmy w czepkach urodzeni...spod schroniksa mimo ciemnej nocy widac ogrom lodowca Cotopaxi sprawiajacego wrazenia jakby mial sie wdzierac do samego schronu.Jest pelnia,gwaizdy na niebie,pod nami morze chmur ruszamy do boju!!
Najpier okolo 1,5 godziny podchodzimy stromym zboczem wulkaniczym,az docieramy do lodowca.Forma jest dobra,nie ma problemow z wysokoscia.Na 5100 metrow zaczyna sie granica wiecznego sniegu,zakladamy raki,bierzemy w rece czekany,dzielimy sie na zespoly.
Ja ide z Dawidem i Fausto ,Kazik z Andym i Hose.
Jest 2 w nocy ,okolo -15 stopni.Lodowiec Cotopaxi jest bardzo niebezpieczny,ogrome szczeliny i seraki.(szczeliny w Alpach czy dolomitach to nic w porownaniu z tymi,momentami czulismy sie jak w Himalajach,liczne lodospady,i niesamowita ekspozycja poprzecinanego niczym wielkim nozem lodowca,ktory tworzy niesamowite formy)
Tempo jest w miare dobre,aklimatyzacja zadzialala znakomicie,wiec idziemy jak burza na szczyt. Dopiero przy zejsciu po wschodzie slonca widzielismy dokladnie w jak trudnym terenie przyszlo nasz sie poruszac,szczegolnie przechodzenia przez ogromne szczeliny szerokie na kilka metrow.
Jestesmy okolo godziny 5 nad ranam na wysokosci 5500 metrow i w zespole pierwszym zaczyna dziac sie cos niedobrego,Andy doswiadczony alpinista traci nagle sily,zaczyna marznacmpada na kolana.
Zapada decyzja ,ze Hose,pierwszy przewodnik bedzie wracal z Andym spowrotem,my w trojke z Fausto pojdziemy na szczyt.
Z minuty na minute jest coraz ciezej,szczegolnie jezeli na wysokosci 5700 przychodzi wspinac sie na prawie pionowe sciany.20 krokow odliczane po cichu i przerwa na 2 minuty, 20krokow i przerwa,inaczej nie da rady...
Zaczyna switac,pod nami morze chmur,idealna widocznosc,nie mozemy sie poddac,juz tak niewiele...
Ostatkiem sil i jak pozniej stwierdzilismy wysilkiem przekraczajacym nasze fizyczne mozliwosci o 7.30 stajemy na szczycie,sam moment wejscia zapadnie na dlugo w pamieci,ostatnia scianka w cieniu lodu i ostrego podejscia i nagle czlowiek widzi slonce ,i nagle staje na upragnionym szczycie i pada na kolana ...
7.30 -Cotopaxi 5897m zdobyte-trzech chlopa placze jak male dzieci-udalo sie!!
Widok zwala z nog,morze chmur pod nami,widac ogromny krater wulkanu...Znowu nam sie udalo.
Przy zejsciu widzimy tak naprawde droge wejscia,sami nie potrafimy uwierzyc ,ze udalo nam sie pokonac takie trudnosci.
Okolo 11,jestesmy bezpieczni w schronisku,potem zejscie na 4500 do jeepa i wracamy do Quito,nie ma nawet czasu na piwko zwyciezcow,padamy kolo 15 spac,teraz jes 00.49,jakos sie przebudzilismy,stad relacja ...
W tym samym czasie szczyt atakowali ;
-dwjka niemcow (po trzech godzinach wycofuja sie)
-jeden francuz(zdobyl szczyt pol godziny przed nami,kiedy schodzil,my bylismy przed wierzcholkiem,nigdy nie zapomnimy jego wroku jak podszedl do kazdego,patrzac prosto w oczy pytal"how do you feel? it must be good,good luck!!)
Polsko-francuski sukces na Cotopaxi!!