Z rana Vladimir i jego swita zegnaja nas pysznym sniadaniem.
Okolo godziny 10 pod hostelem czeka na nas jeep by udac sie do parku narodowego Cotopaxi.
Okazuje sie ze w akcji szczytowej mamy czwartego zawodnika-jest nim Andy z USA.
mocny zawodnik jak sie okazuje zdobywca McKinleya.
W pelnym skladzie z Andym ,Fausto oraz drugim przewodnikiem Hose jedziemy okolo 2 godzin przez przepiekny krajobrazowo park narodowy Cotopaxi.
W deszczu docieramy na 4500 m ,wczesniej pokonujac krete drogi zbocza tego ogromnego wulkanu.Strasznie duzo pylu i kamieni. Z pelnym ekwipunkiem wspinamy sie na 4810 czyli troche wyzej niz Mont Blanc do schroniska,gdzie zajmujemy swoje prycze.
W schronisku klimat niesamowity,kilka miedzynarodowych ekip gotowych by wyruszyc w nocy na szczyt,przewodnicy gotuja pyszne jedzenie.Jest tez wielu turystow z calego swiata,ktorzy w programie swoich wycieczek po Ekwadorze maja treking do schroniksa,robia sobie z nami zdjecia,pytaja czy na szczyt bedziemy pochodzic z tlenem (to byla akurat grupka niemcow-byli glupsi niz ustawa przewiduje) itd...
Hose i Fausto na poczatek czestuja nas drugim snaiadaniem,czyli pieczywen z serem,szynka,goraca czekolada,mleko,kawa itd.
Poznajemy sie coraz blizej z Andym,musimy go wyczuc ,bo razem w nocy pojdziemy zdobywac Cotopaxi.
Okolo 16 na 2 godziny podchodzimy trekingowo na lodowiec na okolo 5000m w celu sprawdzenia sprzetu i dodatkowego przeszkolenia.
Okolo 17 jemy przepyszny obiad,goraca zupe,kurczaka z ryzem i brzoskwinie na deser, po czym o 18 kladiemy sie spac ,gdyz o 24 w nocy ruszamy zdobywac najwyzszy czynny wulkan swiata...
Kidy czlowiekowi sie nie chce spac zasypia czasami momentalnie, natomiast my pod przymusem 6 godzin snu,kladziemy sie w pryczach ,zmeczeni,chcac tylko by o 24 obudzil nas budzik,nie mozemy zasnac,wiercimy sie z boku na bok,ciezko na 4800 zasnac,o 22 zasypiamy,ale juz o 24 trzeba wstawac,zaczyna sie walka o 5897 metrow...