Dzis po raz pierwszy wyjechalismy poza Quito. Plan byl prosty - jedziemy na rownik. Przy okazji laczymy to ze zwiedzeniem najwiekszego krateru wulkanicznego w Ameryce Poludniowej - Pululahua.
Dzien rozpoczynamy od pobudki o 6 rano, szybkie doprowadzenie sie do porzadku i ruszamy w droge.
Poranki bywaja tu niewiarygodnie chlodne, tak wiec zanim na dobre opuszczamy hotel kilka razy zastanawiamy sie co by na siebie wlozyc.
Mitad del Mundo, czyli "srodek swiata, polowa swiata" jest oddalony od Quito o 20 km. Postanowilismy dostac sie tam komunikacja miejska, gdyz juz z samych opowiesci wiedzielismy ze to niezla przygoda. Oczywiscie nie moglo byc inaczej!
Po dotarciu na skrzyzowanie dwoch glownych ulic zaczelismy polowanie na naszego busa.
Wyglada to mniej wiecej tak. Zatloczonymi ulicami, pelnymi zoltych taksowek i innych nieustannie trabiacych samochodow pedza co chwile autobusy. Kazdy autobus oprocz kierowcy ma swojego konduktora, ktory dodatkowo pelni kilka innych funkcji
Co ciekawe Quito ma okolo 4km szerokosci a 60 km dlugosci,przez misato idzie dluga prosta droga ,cos ala nasza autostradka,jednak w srodku jest specjalny pas tylko dla autobusow,ktore zapieprzaja nawet do 100km na godzine,takim sposobem dotarlismy na poludnie miasta skad innym autobusem jeszcze 20 km poza Quito na rownik.
Najpierw postanowilismy zrobic troche aklimatyzacji udajac sie do najwiekszego w Ameryce Poludniowej krateru Pululauha.
Droga prowadzi do krawedzi gornej krateru,stamtad rozposciera sie przepiekny widok na jego dno gdzie ostaly sie ostatnie osady indianskie ,natomiast posrodku krateru wznosza sie dwa szczyty wysokosci okolo 3 tysiecy metrow. A wiec schodzimy do dna okolo 40 min z 3 tysiecy na 2.500,dochodzimy po plaskim terenie dna krateru do podnoza szczytow i atakujemy jeden z nich.Wychodzimy na 3 tysiace i znowu spowrotem do dna.
Wioska indianska na dnie krateru jest rezerwatem geobotanicznym ,panuje specyficzny mikroklimat,ktory umozliwia bujna wegetacje wspanialych roslin i zwierzat .
Spragnieni odpoczywamy przy indoanskiej lepience gdzie u tak zwanej indianskiej baby(1.30 wzrostu) dostajemy coca cole i piwko.
Po odpoczynku zaznajomieni z miejscowym psem,wygladajacym jak rasa golden rod river,jednak byl to "kundel riwer" udajemy sie spowroten bna krawedz gorna krateru na 3 tysiace. Calosc trekingu okolo 6h.
Po trekingu udajemy sie do muzeum rownika tzw. MITTAD DEL MUNDO.
Miejsce robi nioesamowite wrazenie.Na samym srodku ziemi ,ustawiony jest monumentalny pomnik z dosc duza kula ziemska u gory.Jest to geograficzny srodek swiata. Od pomika odchodzi zaznaczona linia rownika,gdzie w jednej chwili mozna stanac dwoma nogami na odu polkolach ziemi.
Oczywiscie jak w miejscu czesto obleganym przez turystow musi byc nasa straganow budek i knajpek.
Przy okazji wstepujemy do "insektarium" gdzie trzymamy w reku chrabaszcze wielkocsi ludzkiej piesci.
Droga powrotna do Quito znowu calkiem wesola,w autobusie przewiaja sie wszelakiej masci handlarze,jedni sprzedaja podrabiane plyty cd z grami i filmami inni poprzebierani za klowny opowiadaja kawaly i spiewaja.Zeby tylko pare dolarow zarobic...
Po porocie juz drugi raz z rzedu udajemy sie na obiad do miejscowego chinczyka,za 2 dolary jemy do syta.
Wieczory w Quito sa zimne,wiec trzeba sie lekko rozgrzac,mniejsza o szczegoly;)